Mój ogród
Tym razem trochę prywaty.
3 lata temu sprowadziłam się z dużego miasta do małego, wiele wtedy zmieniło się w moim życiu. Moją kawalerkę w bloku z wielkiej płyty zamieniłam na mieszkanie w bliźniaku. Tempo zmian w tym czasie było ogromne, między innymi poznałam wtedy mojego przyszłego męża. Intensywne życie w mieście musiałam jakoś sobie przerobić na małomiasteczkowe… coś. Nie do końca wtedy byłam z tego zadowolona, ale taka akurat zaszła potrzeba i właściwie to było jedyne rozsądne wyjście. Nie będę się teraz wdawać w szczegóły, może kiedyś, kiedy będę gotowa napiszę o tym stosowny, osobny post.
W każdym razie wraz z mieszkaniem stałam się szczęśliwą posiadaczką działki. Z całego tego szczęścia, czekając na rozpoczęcie remontu mieszkania (a był to naprawdę gruntowny remont, który obejmował szeroko pojętą naprawę dachu), zajęliśmy się ogrodem. Ciężko było w tym czasie tak naprawdę nazwać to ogrodem, ponieważ był to istny ugór, wszystko porastał mech i dzikie trawy, gdzieś tam pojawiała się zbłąkana truskawka, a obok niej mlecz pod rękę z ostem i szczawiem.
Wybaczcie, ale nie mam wielu zdjęć z tego okresu (co podyktowane było kompletnym brakiem czasu), a większość z nich zrobiona jest kalkulatorem, jednak postaram się jak najlepiej odwzorować zmiany i postępy.
Pracy było mnóstwo, ale zachwycona perspektywą własnego ogrodu wciągnęłam mojego jeszcze „niemęża” w przygotowanie terenu pod uprawę warzyw. W tym czasie byłam kompletnym laikiem, popełniłam wiele błędów, ale frajda była nieziemska. Niemąż zaangażował się równie mocno w prace w ogrodzie, dzięki czemu zacieśnialiśmy więzi 😉 Mamy z tego czasu bardzo miłe wspomnienia. Pamiętam, że był bardzo ciepły marzec, chodziliśmy w krótkim rękawku. Po machaniu szpadlem, leżeliśmy na trawie i planowaliśmy co jeszcze zrobimy, co tu będzie stało, a co tam będzie rosło… A na górze… Robotnik machający przez ogromną dziurę w dachu… Oczywiście prace na działce po jakimś czasie pokryły się z remontem w domu, a stawianie foliowca z kładzeniem dachówki 😀
I wyobraźcie sobie, że z działki lataliśmy na górę wynosić gruz, skąd z powrotem biegliśmy kopać grządki 😀 Swoją drogą to kto normalny zaczyna remont od kopania działki? W każdym razie byliśmy tak podekscytowani, że nie mogliśmy sobie odpuścić.
Niemąż za cel postawił sobie zrobienie oczka wodnego. Długa historia… Po folię na oczko pojechaliśmy do innego miasta, okazało się, że trochę nas wprowadzono w błąd odnośnie ceny, w końcu folia została kupiona na allegro, a po kamienie pojechaliśmy na wieś do rolników. Taaaak, jechaliśmy na przyczepie podpiętej pod traktor, własnymi rękami zbieraliśmy do niej kamienie. Tego dnia bardzo wiało, mało nie pourywało nam głów na nie osłoniętym niczym polu, ale oboje byliśmy weseli, bo żadne z nas jeszcze nie jechało na przyczepie!
Pożyczyłam samochód dostawczy od taty, nigdy nie jechałam z tak ogromnym obciążeniem, to była dla mnie ogromna lekcja. Tak. Od wielkiego dzwonu zdarza mi się jeździć dostawczakiem, co bardzo sobie chwalę, ale akurat na takie warunki nie byłam kompletnie przygotowana, owszem, zdarzało mi się mieć wóz zapakowany do granic możliwości, ale jednak 3 tony kamieni przebiły wszystko. Na szczęście cali, zdrowi i zadowoleni z siebie dotarliśmy pod dom i ani samochód, ani my (ani kamienie :P) nie doznaliśmy uszczerbków na zdrowiu 🙂 Pozostało przerzucić je za płot i w ramach nagrody napić się piwa 😀
Niemąż oczko budował bardzo cierpliwie i skrupulatnie, oglądał setki tutoriali na yt, a ja w tym czasie siałam, planowałam, wyrywałam chwasty…
Pewnego dnia jadąc nad morze zahaczyliśmy o targ ze starociami… W związku z czym wyjazd nam się opóźnił, bo musieliśmy załatwić większy samochód do transportu koła… TAK, za grosze kupiliśmy na szrocie stare koło od wozu, uznaliśmy je za niezbędny element wystroju oczka wodnego.
Mijał czas, a prace w ogrodzie były już tylko dodatkiem do rozkręconego na maxa remontu, ale jakimś cudem doczekałam się swoich warzyw, może nie były okazałe, ale sprawiło mi to wiele radości.
Dziś nadal uważam się za laika, non stop chłonę wiedzę z grup facebookowych, blogów, czasu na ogród mam o wiele mniej, ponieważ w ciągu tych trzech lat zostałam też mamą 🙂 Dziś ogród cieszy nie tylko nas, ale i naszą córkę.
I niby tak mało czasu, ale co dzień czegoś przybywa, czegoś ubywa, coś zmienia swój kształt lub położenie. Straszy nas jeszcze kupa gruzu pozostałego z remontu, ale sukcesywnie, po troszeczku znika zużywana do różnych prac typu podmurówka płotu, czy wylewka podjazdu na taczkę.
Jako, że sezon na prace działkowe jest w pełni, posty ogrodowe będą pojawiać się często. Jest bardzo dużo do zrobienia, staram się zminimalizować koszty, więc mam nadzieję, że znajdziecie tu praktyczne porady, jak zrobić coś z niczego i do tego z małym wkładem finansowym.